Wiem, że jest sierpień, pogoda prześliczna... ale ja długo nie umiałam się rozstać z tym reportażem. A rozstanie to dla mnie tak naprawdę pokazanie Wam zdjęć. Był grudzień. Wszyscy szykowali się do świąt, oprócz Weroniki i Marcina, którzy szykowali się na swój ślub :)
ale na chwilę zejdźmy na trochę inny temat...
Ten ślub był dla mnie wyjątkowy.
Kiedy poznałam Weronikę i Marcina, poczułam od nich niesamowity spokój. Tacy po prostu są. I totalnie ten spokój udzielił się również mi, kiedy przyjechałam do nich na przygotowania. A wiecie, że ze mną bywa różnie, bo choć na co dzień też ze mnie raczej introwertyk, to przy robieniu zdjęć strasznie się wszystkich ekscytuję i chodzę jak nakręcona ;)
Od początku usłyszałam, że cały dom wie, że są robione zdjęcia i mam sobie chodzić gdzie chcę. A to miód na moje uszy! Szczególnie, że całą rodzina naprawdę zachowywała się naturalnie, nie uciekała przed aparatem, tylko robili swoje.
Wyszedł niesamowity reportaż! Takie rzeczy do tej pory obserwowałam tylko na zdjęciach z warsztatów fotograficznych. A tu taka niespodzianka dla mnie.
Kochani! bierzcie przykład z tej rodziny i dajcie mi pokazać w Waszym Wielkim Dniu tę niesamowitą prawdziwość. Zdjęcia nieustawiane, mają najszczerszą wartość. I uwierzcie mi... zyskują ją jeszcze bardziej po latach ;)
Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawiła że bardzo miło spędziłam tego dnia czas. Przyjęcie było na sali, w której trzy lata temu bawiłam się na swoim weselu - Stary Zajazd ;) miło było tam wrócić ;)